zadra-na-www

MATRONATY

Banał zamiast gender
Sławomira Walczewska   
12 marca 2014

W marcu z jego Dniem Kobiet i feministycznymi manifami media bardziej aktywnie, niż zwykle włączyły się do publicznej debaty o kobietach i o równości genderowej. Wreszcie można było przeczytać kilka ciekawych tekstów autorek feministycznych. Było to miłe, bo zazwyczaj w ciągu roku w mediach w Polsce teksty feministyczne są nadal, niestety, rzadkością.

Miło było dlatego, że teksty feministek i feministów o kobietach i o równości genderowej są o niebo ciekawsze i bardziej wnikliwe od tekstów w wykonaniu autorów i autorek, którzy i które wprawdzie może i starają się powiedzieć coś ważnego i ciekawego, ale im, niestety, nie wychodzi. Nie wychodzi i wyjść nie może, skoro nie odrobili lekcji edukacji genderowej i pozostają nietknięci refleksją feministyczną.

plakatTaki właśnie brak elementarnej edukacji genderowej uderzył mnie w tekście o kobietach w Solidarności, opublikowanym w „Polityce” nr 10 z 5 marca. Jan Olaszek przekonuje w swoim artykule „Konspiratorki”, że działaczki Solidarności nie były dyskryminowane, lecz po prostu były drugoplanowe. Taki jest według niego powód tego, że niewiele dziś wiemy o kobietach, działających w Solidarności. Sugestiom amerykańskiej dziennikarki Shany Penn, autorki „Podziemia kobiet”, piszącej że płeć osób działających w „S” miała znaczenie dla ich „drugoplanowości”, przeciwstawia autorytet swojej edukacji historycznej i zapewnia, że „sprawa jest bardziej skomplikowana”. Skomplikowanie sprawy polega w tekście Olaszka na tym, że i owszem, ktoś tu i ówdzie przebąkiwał o kobietach, że może ich nie ma w gremiach decyzyjnych, że może by, panie, coś z tym zrobić, ale przecież poza tym kobiet w podziemiu było dużo, niektóre nawet miały sporo do powiedzenia, ale same nie chciały dawać swoich nazwisk, bo dzieci, bo mąż, a do tego łatwiej było bibułę przemycić kobietom, no i z tego właśnie się wzięło, że po prostu się o nich nie pamięta. Nie pamięta się i tyle. „Pamięta się o liderach”, konkluduje autor, a o szeregowych działaczach i działaczkach, w tym kobietach, niestety, nie.

W tekście Jana Olaszka daremnie szukać pytania czy choćby śladu refleksji nad tym, co sprawia, że dana działaczka lub działacz stają się liderami. Autor nie zastanawia się nad rolą, jaką przy kreowaniu pierwszo- i drugoplanowych postaci odgrywała płeć. Widać, że nie zadał sobie trudu, żeby porządnie przeczytać książkę Shany Penn, która tropi działanie mechanizmów wykluczania z gremiów decyzyjnych ze względu na „nieprawidłową”, kobiecą płeć. Shana Penn zagląda w takie rejony naszej patriarchalnej kultury, których istnienia Jan Olaszek nawet się nie domyśla i zapewniając, że „to bardziej skomplikowane”, zatrzaskuje uchylone przez nią drzwi. Zamiast zastanowić się choć przez chwilę, co właściwie zauważyła dziennikarka amerykańska i że może jednak jest to coś ważnego dla polskiej kultury, polski historyk pogrąża się w banał, zapewniając przy tym, że nie on, ale właśnie Penn nie zauważyła skomplikowania problemu.

Ciekawe, że historyk w swoich wywodach pominął świadectwo Małgorzaty Tarasiewicz, feministki i przewodniczącej Sekcji Kobiet Solidarności, która wielokrotnie wypowiadała się publicznie na temat tego, jak kierownictwo Solidarności zdusiło w zarodku emancypacyjne próby kobiet. Jedną z pierwszych publicznych wypowiedzi Małgorzaty Tarasiewicz na ten temat był jej artykuł o Sekcji Kobiet „S” w feministycznym piśmie „Pełnym Głosem” w 1993 roku, a ostatnio mówiła o tym kilka dni temu w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej”.

Nieuwzględnianie czynnika genderowego w badaniach polskich historyków, do tego w badaniach dotyczących kobiet, nie jest niczym zabawnym. To nawet nie jest defekt, to błąd metodologiczny, którego skutkiem jest powtarzanie banałów. Historyczki z Uniwersytetu Warszawskiego, dr Dobrochna Kałwa i dr Barbara Klich-Kluczewska, w zatytułowanym „Gender” dodatku do Gazety Wyborczej z 8 marca, pocieszają siebie nawzajem i czytelniczki, że jest jednak światełko w tunelu: w programie tegorocznego Zjazdu Historyków Polskich znalazł się panel o historii kobiet. Tymczasem w programie Światowego Kongresu Historyków paneli genderowych jest wiele, a w zaproszeniu na kongres można przeczytać, jak podają obie autorki, że „gender stał się centralną kategorią analizy w badaniach historycznych przez ostatnie 20 lat”. Na świecie i owszem, gender jest tą centralną kategorią, ale przecież nie w Polsce, nie w badaniach polskich historyków. U nas ten jeden panel o historii kobiet najwyraźniej wystarcza. Efekt badań Jana Olaszka też się w nim zmieści.

Czytając artykuł „Konspiratorki” przypomniałam sobie stary dowcip o chłopczyku, z którego inne dzieci się śmiały: „Twoja mama zezuje! Twoja mama zezuje!”, krzyczały. Chłopcu było przykro i długo nic nie mówił, aż w końcu odkrzyknął: „Moja mama nie zezuje, ona tylko tak ma!”. Według Jana Olaszka działaczki „Solidarności” nie były dyskryminowane, pewnie w ogóle w Polsce kobiety dyskryminowane nie są. Sprawa jest bardziej skomplikowana: one po prostu tak mają.

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

fio

© 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt: Olison's Project - usługi graficzne. Wykonanie: zecernia.net - strony www