Matka Polka Żydówka |
Sławomira Walczewska |
19 marca 2013 |
Była sławna, choć nieznana z imienia i nazwiska. Była matką, więc jak każdej Matce Polce, miało jej to wystarczyć za imię. Była Żydówką, więc „Jidisze Mamełe” mogło być wystarczające. Nie wystarczało. Ta kobieta-matka-polska Żydówka-żydowska Polka miała jeszcze życiorys, którym mogłaby obdzielić kilka osób i którym mogłaby posłużyć kilku scenarzystom od filmów: o wojnie, o zagładzie społeczności żydowskiej, o upadku polskich Kresów, o sile i okrucieństwie batiuszki Stalina, o budowie socjalizmu w Republice Ludowej. Miała również córkę, podpisaną imieniem i nazwiskiem na okładce „Utworu o Matce i Ojczyźnie” jako Bożena Keff. Córka ta nieustannie demaskowała ją swoim istnieniem. Matka musiała się bronić, choć córka nie przypuszczała żadnych świadomych ataków. Przez samo to, że istniała i że była pewnie ładnym, miłym i mądrym dzieckiem, wzbudzała uczucia, a na to Matka po tym wszystkim, co przeszła, nie mogła sobie pozwolić. Jeśli pozwoliłaby sobie, żeby poczuć miłość, czułość i troskę o swoją córkę, otworzyłaby szeroko drzwi wszystkim innym uczuciom. Wróciłaby wtedy rozpacz po stracie rodziców i rodzeństwa, wróciłby zwierzęcy strach ucieczki. Pewnie i tak wracały, ale córkę, jak i te uczucia, trzeba było trzymać krótko. W przeciwnym razie uczucia, jak stado rozszalałych tygrysów, mogłyby człowieka rozszarpać na strzępy. Tym bardziej, że oprócz córki było w rzeczywistości wiele dziur, które trzeba było nieustannie zatykać, żeby nie wpadł przez nie ten zamęt, który Matkę sponiewierał w życiu. Na przykład pielęgniarka w szpitalu, która, zamiast opiekować się rodzącą, warczy, że nie będzie tej Żydówy obsługiwać. Leży człowiek bezbronny, zdany na pomoc innych, liczy na tę pomoc, bo przecież jest w szpitalu, w pewnych, kompetentnych rękach służby zdrowia, a nie na ulicy, pod murem. I co z tego, skoro ta służba nagle pokazuje wilcze kły? Cały ten szpital, służba zdrowia i pomoc medyczna okazują się zakonspirowanym oddziałem specjalnym SS, oddelegowanym do likwidacji lwowskiego getta. Urodzić i nie zwariować w tym szpitalu można tylko przez zatkanie dziury, zakręcenie kurka i nie dopuszczenie do siebie rozdzierającego poczucia krzywdy. Albo pomnik Dmowskiego. Przecież dla Matki wszystko zaczęło się od grupek wielbicieli tego polityka, którzy napadali z żyletkami na jej znajomych i znajomych jej znajomych we Lwowie. Taka studencka zabawa, rozbić szyby sklepu, poturbować sklepikarza z pejsami. Potem było getto i zagłada, ale dla Matki wszystko zaczynało się przed wojną, od getta ławkowego i nacjonalistycznego chuligaństwa. Więc teraz, gdy czczony jest patron wywyższania narodu ponad społeczeństwo, narasta niebezpieczeństwo powtórki tamtych, najstraszniejszych wydarzeń. Córce mogło się wydawać, że Matka ją źle traktuje, ale Matka się tylko broniła. Oczywiście, broniła się z naddatkiem, bo też niebezpieczeństwo było trudne do oszacowania. Gdy córka próbowała uniezależnić się od niej, stosowała szantaż emocjonalny: „poniewierać matką to ty umiesz dobrze” albo po prostu: „zabijcie mnie”. Na szczęście córka zdążyła się zorientować, że Matka blefuje i wiedziała, że skoro jej nie zmogły armie Hitlera ani Stalina i tyle przeżyła, jest nieśmiertelna. Nie jest, przynajmniej z pozoru. Matka Bożeny Keff, prototypowa matka ocalała z Zagłady, inspiracja jej „Utworu...” zmarła w zeszłym tygodniu. Zostawiła po sobie bagaż, który z Bożeną Keff trzeba będzie jeszcze długo rozpakowywać i przeglądać, żeby pamiętać i żeby się może wreszcie czegoś nauczyć. |