Tępa męska pycha |
Paulina Szkudlarek |
05 września 2014 |
Funkcjonując w określonej rzeczywistości często otrzymujemy od niej, to, czego się „należy” spodziewać. Mizoginii od mizoginów, hipokryzji od hipokrytów, cynizmu od cyników. Często, ale nie zawsze. Zdarza się, że jesteśmy negatywnie zaskakiwane przez osoby, po których z rozmaitych względów mogłyśmy się spodziewać czegoś lepszego. Moje „my” jest uzurpatorskie, jest to „my” feministyczne, proróżnorodnościowe, ale zamazuje lub pomija odmienności, łudzi co do rzekomej wspólnoty czy jednego frontu. To forma retoryczna, nie wyraz totalizującej wiary w „nas”. Jednocześnie, niestety, strona „przeciwna”, na swoje sposoby opowiadająca się przeciw równouprawnieniu i nienormatywnemu, niepatriarchalnemu pluralizmowi, będzie jak najchętniej i z satysfakcją wypominać „nam” – feminist(k)om, działacz(k)om LGBT, edukator(k)om seksualnym i innym wywrotowcom – każde medialne czy polityczne potknięcie, każdy środowiskowy spór. Konflikty i polaryzacje napędzają oglądalność i klikalność, zniechęcają do szukania tego co cenne, co wspólne i ciekawe, skłaniając ku zapalczywości. Dlatego chciałabym dzisiaj podzielić się moim pozytywnym zaskoczeniem. Jedno z największych węgierskich miast, Szeged, leży niedaleko granicy z Rumunią i z Czarnogórą. W centrum Szegedu wybudowano narodowy panteon. „Stoją w tym Panteonie popiersia największych Węgrów w dziejach, wielkich wodzów, ale nade wszystko największych artystów, poetów, pisarzy, kompozytorów, malarzy, wspaniała węgierska hall of fame. […] w przyjemnym cieniu krużganków odwiedza się tych Węgrów, pośród których jedna jest tylko kobieta, a i tak nie Węgierka, bo Maria Teresa, austriacka cesarzowa, która kochała Węgrów, a Węgrzy kochali ją […] Innych kobiet nie ma, ponieważ historia chwały tego narodu jest wyłącznie historią mężczyzn”. Wyczytałam to w „Czardaszu z mangalicą” Krzysztofa Vargi (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014), pisarza znanego nie tylko z literackiego kunsztu, moim zdaniem niekwestionowalnego, ale i z postawy konsekwentnie wobec feminizmu nieprzychylnej. Dość przypomnieć (wypomnieć?) atrybucję określenia „literatura menstruacyjna” ukutego à propos powieści Izabeli Filipiak czy niedawny głos Vargi w sprawie zarobków Kai Malanowskiej. A jednak zainteresował się brakiem kobiecej reprezentacji w szehedzkiej galerii pomników. I przyznał: „Myślę o węgierskich kobietach i łapię się na tym, że słynne węgierskie kobiety, które w pierwszej chwili przychodzą mi do głowy, to, cóż, Elżbieta Batory i trucicielki z Nagyrév”. Oczywiście, w innym miejscu okazuje się, że zna ich znacznie więcej. W jeszcze innym komentuje fascynująco i bezlitośnie niemądre filmy o życiu Elżbiety Batory właśnie. Mnie jednak zainteresowały trucicielki. W maju tego roku w swym dodatku historycznym poświęciła im łamy „Gazeta Wyborcza”, ale Varga, notabene stały współpracownik tego dziennika, był pierwszy. I – przyznam – dla mnie bardziej wiarygodny, bo zna węgierski. Zachęcam do zapoznania się z artykułem. Varga idzie dalej; oczywiście fakty się pokrywają: trucicielki działały od 1911 do 1929 roku, było od 50 do 300 ofiar otrutych pozyskiwanym z lepu na muchy arszenikiem, znane są historyczne, np. dziennikarskie, doniesienia o procesie, słynne stało się nazwisko „prowodyrki” itd. Autor „Czardasza z mangalicą” uwzględnił też popkulturowe życie po życiu, jakie jest udziałem trucicielek (słabe, wedle autora, powieści inspirowane wydarzeniami, niepodchwycenie tematu przez kinematografię), czy współczesny (2005), wyreżyserowany przez Astrid Bussnik dokument z wywiadami osób pamiętających przeszłość. Dla Sebastiana Dudy z dodatku historycznego „Gazety Wyborczej” bohaterami są dzielni, „przybywający w samą porę” detektywi i pomagający mężczyźni, w tym duchowni, a wieśniaczki pod wodzą akuszerki (czarownica!) to kreatury tyle bezwzględne, co naiwne. Natomiast Varga przybliża nam wydarzenia (i reakcje na nie) z kobiecej perspektywy, w uczestniczkach zdarzeń widzi dramatyczne heroiny. Ale nie tylko. Dlaczego słowo „prowodyrka” wzięłam w cudzysłów? Ponieważ autor nie pokazuje szajki przestępczyń. W „Czardaszu z mangalicą” czytamy o trudnej sytuacji społecznej, o emocjach o kontekście wojennego upokorzenia Węgier. Nic dziwnego, że Varga ubolewa: „Brakuje wielkiej powieści o trucicielkach z Nagyrév, brakuje, bo to jest temat wielki, a jednak jakby wstydliwie skrywany. Może nawet trudno się dziwić, w końcu węgierskie kobiety truły węgierskich mężczyzn, i to w dodatku weteranów wojennych, obrońców ojczyzny, dopuściły się poniekąd zdrady narodowej”. Przypomnijmy o współczesnych nastrojach ksenofobicznych, o rządach skrajnej prawicy na Węgrzech – łatwo dostrzec, że pisarz widzi bohaterki antynacjonalistyczne. Jednostki nieledwie na miarę greckich tragedii walczące o „swoje” – o wyjście z kręgu biedy i przemocy. Aż chciałoby się zacytować „Cwaniary” Sylwii Chutnik: „O siebie walczę, o swoje koleżanki”. Eliptycznym uzupełnieniem może być to, co Varga napisał o dokumencie Astrid Bussnik: „To, co jest w owym filmie może najbardziej wstrząsające, to wypowiadane spokojnym głosem przeświadczenie, że w czasie tamtego wieloletniego procederu wszyscy doskonale wiedzieli, co się dzieje, kto kogo otruł, słyszeli o tych praktykach zapewne nawet mężczyźni, choć żaden nie dopuszczał do siebie myśli, że może zostać kolejną ofiarą, taka właśnie jest tępa męska pycha. Więcej: nikt właściwie nie traktował wówczas, a i dziś chyba nie traktuje, owych otruć jako morderstw, raczej jako wyraz bezsilności, desperacki sposób ucieczki od niewoli małżeństwa pełnego przemocy i pijaństwa”. Usprawiedliwienie sprawczyń i wyśmianie – ten zwrot bardzo mi się spodobał – „tępej męskiej pychy”, zresztą skontrowanej z melancholijnym podejściem samego Vargi, uważam za godne podkreślenia. Nie wszystko w książce jestem w stanie przełknąć. Autor – by ograniczyć się do przykładu tytułu – nie chce tańczyć z mangalicami, bynajmniej nie widzi w zwierzętach podmiotów, a jedynie źródło lubianego przez siebie mięsa. Opisy kulinarnych ekscesów Vargi to ciężka próba dla wegetariańskiej i wegańskiej wrażliwości. Dobrze byłoby, gdyby pisarz zauważył też bezsilność mangalic przeznaczanych na rzeź, brak możliwości ucieczki z transportu na jego talerz. Jednak jego opowieść o trucicielkach z Nagyrév snuta jest z zadziwiającej, feministycznej perspektywy i za to jestem Vardze wdzięczna. Ciekawa jestem m tylko, czy jest swej perspektywy świadomy? |
Komentarze