Krytyk Polityczny |
Paulina Szkudlarek |
04 lipca 2014 |
Sławomir Sierakowski, spiritus movens „Krytyki Politycznej”, narozrabiał. Nie skorzystał z okazji do siedzenia cicho i po rozstaniu ze swoją partnerką Cvetą Dimitrovą opublikował tekst, którym chciał „podziękować jej za wieloletnią pomoc”. Abstrahując od pytania, czy pięć lat to naprawdę wiele, od razu pojawiły się feministyczne interpretacje w stylu czeskiego błędu, w których te słowa wyglądają raczej na „wieloletnią przemoc”.
Nie jestem pierwszą oburzoną, jednak spośród znanych mi dotąd komentarzy postrzegających relację ekspary jako kulturowy mechanizm (kobiecej) pomocy i (męskiej) przemocy chciałabym wyróżnić Ewę Majewską, która na łamach „Codziennika Feministycznego” opublikowała bezlitosny felieton „Śnieg w lecie czyli o niewolnictwie kobiet na polskiej lewicy w późnym kapitalizmie”. Zachęcając do lektury całości chciałabym wskazać na to, co dla mnie cenne: wezwanie Majewskiej, by wypowiedziały się feministki ściślej czy luźniej związane z „Krytyką Polityczną”. Jako pierwsza zrobiła to Agnieszka Wiśniewska, w sposób, który – jak sądzę– Majewskiej nie mógł się spodobać. Mnie w każdym razie nie przypadł. Za nią pośpieszyły Agnieszka Graff i Kaja Malanowska. Był sobie ceniony pisarz, którego nie lubiłam; po prostu jego książki do mnie nie przemawiały. Pisarz ten był nie tylko beletrystą, ale i publicystą. Czasem czytałam jego felietony, ale bez entuzjazmu i bez wypatrywania każdego kolejnego. Pisarzem zainteresowałam się, kiedy felietonistą być przestał – wczesną jesienią ubiegłego roku. Głośne były okoliczności, w jakich to nastąpiło. [http://goo.gl/0P4n4P] Tak, chodzi o Tomasza Piątka, byłego komentatora „Krytyki Politycznej”. Poszło o zaangażowanie Piątka w walkę o odpowiedzialną konsumpcję. Dostrzeżenie jako problemu etyki biznesu reklamodawców, którzy płacą za widoczność na łamach czasopism siejących homofobię (a także inne uprzedzenia) powinno wpisywać się w linię programową „KP”. A jednak Piątek nie zebrał od szefostwa oklasków, lecz cięgi, i został pozbawiony swojego kącika publicystycznego. Dla wielu osób, w tym dla mnie, bulwersujące było uzasadnianie zerwania przez „Krytykę” współpracy z pisarzem. Otóż jego wywrotowe działanie mogłoby odstraszyć grantodawców. Wiem, upraszczam, ale po to, żeby niniejsza rekapitulacja nie była zbyt rozwlekła. Czułam się, jak gdybym ujrzała ciemną stronę księżyca. O sprawie przypomniałam sobie kilka dni temu, czytając tekst Sierakowskiego, który – zapewne zaskoczony falą komentarzy, na jakie się naraził – czym prędzej przygotował „wyjaśnienie”. Według mnie jest ono śliskie i potwierdza słuszność krytyki. Podobne zdanie wyraziła np. Małgorzata Danicka („a może jednak już się nie pogrążać”). „Krytyka Polityczna” powstała w 2002 roku. Pięć lat temu Sierakowski był już słynny w gronie osób zainteresowanych alternatywą dla ekonomii neoliberalnej, kwestiami proróżnorodnościowymi itd. W zakładce „O nas” można przeczytać: „tworzymy jedyny dobrze słyszalny lewicowy głos w Polsce”. Ojciec tego sukcesu był pięć lat temu uznanym publicystą i wydawcą. Pozapartyjny, czyli „nieuwikłany” ideowiec postrzegany był jako cudowne dziecko lewicy. Wtedy wszedł w związek z Dimitrovą. Nie mam wątpliwości, że górował nad nią pozycją społeczną i kapitałem symbolicznym. Nie mam też wątpliwości, że tak pozostało do końca. Jako „powód jej dotychczasowej anonimowości” podaje „taki, że będąc partnerką życiową szefa Krytyki Politycznej, została obsadzona właśnie w takiej roli”, roli „prywatnie obsługując[ej] publicznego. Nie była równoprawną uczestniczką środowiska, choć stale pracowała na jego rzecz”. Nierównouprawniona służka została obsadzona. Tryb bierny: ani Sierakowski jej w ten schemat nie wtłoczył, ani nie zrobiła tego sama. Siła wyższa, jak rozumiem, procesy socjokulturowe. I to mówi człowiek, którego misją publiczną „jest wprowadzenie i umocnienie w sferze publicznej lewicowego projektu walki z ekonomicznym i kulturowym wykluczeniem”. To po raz kolejny cytat z zakładki „O nas”. Jak się ta introdukcja kończy? „Środowisko «Krytyki Politycznej» tworzą dziś młodzi naukowcy, działacze społeczni, publicyści, ale także pisarze, krytycy literatury i sztuki, dramaturgowie, filmoznawcy i artyści”. Każde z tych słów – może poza „dramaturgami” – ma w języku polskim wersję kobiecą. Nawet edytor tekstu, w którym piszę, nie podkreśla mi jako błędnych form, kolejno: naukowczyni, działaczka, publicystka, pisarka, krytyczka, filmoznawczyni ani artystka. Czekały gotowe do użycia i nie wierzę, że się w wizytówce „Krytyki Politycznej” nie pojawiły ze względu na limit znaków. Nie miały się pojawić. Rodzaj żeński jest nieważny. Kobiety są nieważne. Proponuję wobec tego zmianę nazwy na „Krytyk Polityczny”. A skoro o demaskującej sile języka mowa, przeczytajmy jeszcze jedną wypowiedź Sierakowskiego: „Nie chciałem, żeby mój związek był kolejnym związkiem, w którym Prywatna żyje z Publicznym i nikt o jej pomocy nic nie wie, a była to pomoc ogromna, za którą jestem bardzo wdzięczny”. Dlaczego w zdaniu tym czas przeszły jest pomieszany z teraźniejszym? Czy kiedy Sierakowski zwiąże się z kolejną skromną intelektualistką, niezwłocznie ujawni jej dane? Agnieszka Graff pisała o prawie Dimitrovej do milczenia – i braku prawa Sierakowskiego do takiej formy rozliczenia z byłą partnerką. Wśród kobiet „Krytyka Politycznego” ta autorka okazała się najsurowsza, a jednak – niebezpośrednio – nazwała wydawcę swoich ostatnich książek osobą wybitną. Przypadki Piątka i Dimitrovej łączy wspólny mianownik. Nieumiejętność dosięgania osobiście głoszonych ideałów, wynikająca z koniunkturalizmu hipokryzja. Podobnych protekcjonalno-patriarchalnych incydentów mogłabym w dorobku „Krytyka Politycznego” wskazać znacznie więcej, w tym dotyczący mnie samej. W odróżnieniu od Sierakowskiego nie będę jednak rozgrywać prywaty. |