Szczucie rankingiem |
Paulina Szkudlarek |
21 marca 2014 |
Kilka dni temu kontrowersje wywołał przygotowany przez portal Booklips ranking dziewięciu najładniejszych polskich pisarek. Natychmiast podniosły się liczne głosy sprzeciwu, a także obrony, choćby ze strony pisarki w tym konkursie piękności wyróżnionej. Jako że racje przeciwników i przeciwniczek są – na tych łamach – oczywiste, powiem tylko, że osoby, którym ten ranking się podoba, mówią, że to przecież zabawa i że atrakcyjnego wyglądu pisarek nie łączy się z jakością ich pisarstwa. Pomijając subiektywność ocen i zasadność ich wystawiania, każda kobieta odpowiednio sfotografowana może spełniać aktualnie obowiązujące normy, czyli zasłużyć na określenie jej piękną. Są osoby, które sobie ten status cenią i do niego aspirują. Nic nowego.
Być może nie było to tak głośne, jak inicjatywa Booklips, kiedy w ubiegłym roku Marta Marciniak, publicystka portalu Na Temat, zaprezentowała swój „Top 10 najseksowniejszych pisarek i pisarzy” w Polsce. Pięć ciał żeńskich i sześć męskich. Wprawdzie na ilustrujących tekst zdjęciach nikt nie jest roznegliżowany, ale skoro autorka użyła określenia „najlepsze ciała”, warto to powtórzyć. Nie jest to zreszta jedyny ranking wyróżniający mężczyzn zajmujących się literaturą. Na Pulowerku opublikowany został też ranking zestawiony przez warszawskie bibliotekarki. Wszystko to odbywa się w realiach katastrofalnie niskiego czytelnictwa w Polsce, ponawiania pytań o jego przyczyny, wysuwania diagnoz (np. obwiniania szkolnych praktyk sprowadzania lektur do fragmentów, przeżywania dzieciństwa bez książek, itp.) oraz – rzecz jasna – remediów. Od paru już lat niezrozumiałą dla mnie furorę robi kampania „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!”. W imię promocji czytelnictwa kolejne mniej lub bardziej znane osoby pozują do zdjęć z książkami. Choć w opisie mowa jest o przyłapaniu w łóżkach na czytaniu do poduszki, fotografie są starannie zaaranżowane i wystylizowane. Ze względu na liczną obecność zadeklarowanych feministek oraz osób nieheteronormatywnych obu płci, projekt cieszy się dobrą opinią w środowiskach prorównościowych, przy czym „statystyka” znów pokazuje, że reprodukowany jest nieprzyjemny wzorzec. Żaden z mężczyzn nie eksponuje bielizny, nie wyciąga długich nóg, nie rozwiewa takichż włosów, żadnemu koszulka nie zsuwa się ponętnie z ramion. Kręcenie nosem nad hasłem kampanii to zapewne wyraz braku dystansu czy poczucia humoru, mnie jednak się ono nie podoba. Gra słów wykorzystująca „pójście do łóżka” jako eufemistyczny synonim odbycia stosunku seksualnego ma przypominać o tym, że wzmiankowany mebel jest też przestrzenią intymną, w której oddajemy się rozmaitym przyjemnościom, np. spaniu (tym razem dosłownie rozumianemu) oraz czytaniu. Ma też przypominać, jak potężnym afrodyzjakiem jest intelekt. Dla mnie ma to jednak mniej do czyniania z atrakcyjnością fizyczną, a więcej – z bogactwem wyobraźni. Najwyraźniej jednak moje podejście jest przestarzałe. Nie przedkładam docenionej przez blogerkę „Na temat” Joanny Bator nad Hilary Mantel dlatego, że ta druga ma nadwagę, jako i odwrotnie: nie przedkładam Umberta Eco nad lidera rankingu bibliotekarek, Szczepana Twardocha, choć ten ostatni nadwagi nie ma. Czytanie jest sexy, czytający i czytające są sexy, pisarze i pisarki są sexy, a ja zadaję sobie pytanie: w czym „sprzedawanie”, promowanie literatury poprzez skojarzenia erotyczne czy wręcz odwołania jednoznacznie seksualne jest lepsze od reklam opon czy dachówek pokazywanych w stylu „szczucia cycem”? |