Pieniacz konferencyjny |
Paulina Szkudlarek |
14 marca 2014 |
I oto kolejny panel dyskusyjny zdominowany przez głośno mówiącego młodego mężczyznę, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy, wszystkoistę pouczającego osoby, które przygotowywały się do swoich wystąpień, a zaproszone zostały ze względu na swoją wiedzę ekspercką. Energiczny student „wie lepiej” i w zakresie poruszanego tematu, i poza nim. To oczywiste, że musi niezwłocznie dać wyraz swej elokwencji, w co drugim zdaniu dorzucając kierowane do moderatorki „proszę panią”, tonem jednocześnie pogardliwym i pobłażliwym. Tonem wyższości pozornie zachowującym formę grzecznościową. Dodatkowo mędrzec wdaje się w dywagacje z innym podobnym sobie uczestnikiem. Niech baby słuchają z należną czcią i podziwem. A ten panelista z lewej, który nie wyrywa się z wypowiedziami, też pewnie baba. Albo głupi.
Wspominam ten projekt, by pokazać, jakie są alternatywy wobec zachowywania ścisłej gradacji według honoru. Tego ostatniego bynajmniej się nie domagam. Oczekuję raczej wzajemnego uszanowania i cierpliwości jako koniecznych warunków prowadzenia dyskusji ciekawej dla wszystkich zgromadzonych osób. Wśród stereotypowych podziałów cech i atrybutów pomiędzy kobiecość i męskość (tych, których litania zaczyna się od: natura – kultura, emocje – logika), po stronie męskiej zwyczajowo umieszczana jest samokontrola. O paradoksie! Z jakiegoś powodu ciągle stykam się z mężczyznami, którzy nie potrafią się powstrzymać. Zamiast aktywnie słuchać, wolą zakłócać i wtrącać swoje trzy grosze, konfrontacyjne mędrkować. Nierzadko też obrażać, oczywiście ukwiecając to werbalną i ironiczną galanterią, serwowaną w białych rękawiczkach. W przypadku, o którym wspomniałam, była mowa m. in. o tym, jak dwie młode matki – jeszcze w połogu – doświadczają patriarchalnej presji. Było to dyskutowane jako modelowy przykład antykobiecej przemocy symbolicznej. Właśnie! Żeby było zabawniej, przedmiotem rozmowy były przeciwdziałanie dyskryminacji ze względu na płeć i promowanie równości i różnorodności w edukacji i innych obszarach życia społecznego. Młody mędrzec udzielił więc urbi et orbi pouczenia, że to nie była żadna przemoc symboliczna, tylko feministyczne przewrażliwienie. Oczywiście, nie był tak zwięzły. Świadectwo niezwykle bolesnego doznania spotkało się nie tylko z niezrozumieniem, ale także z lekceważeniem. Mężczyzna nie widział problemu tam, gdzie „rozżalone”i „roszczeniowe” feministki, wraz z wtórującymi im zapewne wykastrowanymi feministami, w jego odczuciu dzieliły włos na czworo. Nie, nie prowadziłam metabadań, nie porównywałam dostępnych analiz badawczych tego problemu. Ot, opowiadam i uogólniam. Oczywiście, znam opracowania o kobietach milczących w sytuacjach, gdy mężczyźni mają liczebną przewagę, gdy w określonym gronie decyzja ma być podejmowana za zgodą większości, a nie poprzez konsensus. Co gorsza, w badaniach przeczytałam o podobnie milczących feministkach: wbrew potocznej opinii o naszych niewyparzonych gębach i braku kultury osobistej, wbrew wszystkiemu, co wiemy o asertywności, nie wspominając już o naszych merytorycznych kompetencjach w danym temacie – wycofujemy się, przeczekujemy, pozwalamy, by przegadali nas ekspansywni pieniacze. Dlaczego działo się to nawet na spotkaniu poświęconym strategiom likwidowania mechanizmów dyskryminacyjnych? Niełatwo jednocześnie pokonać osobiste opory i złamać konsensus – skoro nikt nie interweniuje, nikomu to nie przeszkadza, mam wyskoczyć jak filip z konopi? Wyskoczyłam ostatecznie, zestresowana i zawstydzona. Być może tym samym powołałam do życia zagorzałego antyfeministę. Dziwnym trafem jednak do końca obrad nie miał już niczego do powiedzenia. |
Komentarze
A chwyty stosowane przez w.w. panów/panie, są dość przewidywalne.
Że "do kopalni" , "że przewrażliwione ", "ale mnie nikt nie dyskryminuje", "a w sądach ojcowie dzieci nie dostają", "że nie zaspokojone brzydki feministki" etc.
Proszę know how, na te podstawowe zagrania.