Mizokrytyka sztuki kobiet |
Paulina Szkudlarek |
19 lutego 2014 |
Do 20 lutego tego roku BWA w Olsztynie pokazuje wystawę zdjęć Barbary Yoshidy „Kobiety artystki”. Fotograficzka przygotowała cykl kilkudziesięciu czarno-białych zdjęć prezentujących artystki: malarki, rzeźbiarki, fotograficzki, performerki oraz twórczynie sztuki wideo, znane lokalnie oraz takie, które zdobyły światową sławę i zyskały status feministycznych ikon (Louise Bourgeois, Judy Chicago). Dla satysfakcji osób tropiących polonika dorzucę, że sportretowane zostały również Marta Deskur i Alicja Żebrowska. Zostałam zaproszona do organizowanego jako finisaż panelu dyskusyjnego „Dlaczego nie było wielkich artystek?”. Nie mogłam wziąć w nim udziału, przygotowałam tylko krótki tekst odnoszący się do słynnego eseju Lindy Nochlin. Siłą rzeczy to, co dzieje się wokół wystawy, bardzo mnie interesuje i tym sposobem trafiłam na interesujący komentarz. Pewien prowadzący małego bloga olsztyński fotograf zechciał dać wyraz swojemu wielkiemu rozczarowaniu prezentowanym projektem.
Znaczy: zdjęcia Barbary Yoshidy – z którą autor jest najwyraźniej po imieniu – są złe, gdyż nie komunikują autonomicznie, potrzebują objaśnień. Na szczęście przy okazji mamy szansę dowiedzieć się, czym są portrety dobre. Nie tylko dlatego, że otrzymujemy zacytowane wyżej przywołanie prawdziwych autorytetów, mistrzów, klasyków. Bynajmniej. Autor odsyła nas do swoich pięknie zeskanowanych artykułów „Portret naturalny i pozowany”, „Portret plenerowy i studyjny”, „Portret artystyczny” oraz „Portret psychologiczny”. Publikacje są bogato ilustrowane. Młoda blondynka leży nago na łóżku, na prawym boku. Młoda brunetka leży na łóżku, na brzuchu, w bieliźnie. Młoda blondynka z rozchylonymi ustami i nagim biustem tuli do twarzy etolę. Młoda szatynka, odwrócona tyłem do obiektywu, kroczy po powierzchni sadzawki, ciągnąc za sobą parasol. Młoda blondynka z triumfalną miną wychodzi z biura, rozrzucając wokół siebie dokumenty, w stroju kąpielowym i z dmuchanym krokodylem pod pachą. Szatynka w bikini i na szpilkach stoi na chodniku, przy śmietniku i znaku drogowym. Blondynka w kusej sukience pali papierosa, siedząc na pomoście. Najmłodsza chyba z nich wszystkich, szatynka, siedzi w limuzynie w stylu retro, ma rozchylone usta, kuli się i obejmuje ramionami brzuch. Czy trzeba więcej przykładów? Tylko artykułowi „Portret psychologiczny” towarzyszą zdjęcia kobiet nie-młodych. I takich też mężczyzn. Ekspertyzę uzupełnia krytyka eseju „Dlaczego nie było wielkich artystek?” (1971). Nie przypuszczam, by autor tekst znał. Innym sobie podobnym przedstawia Lindę Nochlin jako „prominentną odpowiedniczkę Kazi Szczuki”, która ponadto „znana jest jedynie z tego pytania”. Pytania, nie odpowiedzi (których jakże nieudolnie szuka Yoshida), bo poznanie tych ostatnich wymaga lektury czegoś więcej, niż tytułu eseju. Tytułu, który pełnił rolę retoryczną i pozostaje nośny do dzisiaj. Eseju, który zdaniem autora niewątpliwie jest tylko „ideologicznym bełkotem”. Rzeczywiście wystąpienie Lindy Nochlin przypadło na apogeum drugiej fali feminizmu, kiedy dynamicznie rozwijała się działalność artystyczna wykorzystująca feministyczne koncepty, często przy dość esencjalistycznym pojmowaniu kobiecości. Nurty zrodzone w tego myślowego i aktywistycznego fermentu są już nieaktualne. Jednak prace prezentowane na wystawie „Kobiety artystki” powstały w innym historycznym momencie. Co jest szczególnego w projekcie Barbary Yoshidy? Podstawowym jego walorem jest aspekt dokumentacyjny. Część artystek już nie żyje. Dla mnie, w kontekście podważania wartości artystycznych portretów, najistotniejsza jest konwencja. Artystki najczęściej pozują w pracowniach lub na tle swoich dzieł. Wszystkie patrzą prosto w obiektyw, stojąc lub siedząc przyjmują wygodne pozycje. Niektóre być może – pardonez le mot! – kokietują, ale zdjęciom daleko do tych, które bloger-krytyk wskazuje jako portrety wzorcowe. Yoshida stworzyła własny, kobiecy panteon, ignorując wymogi „męskiego spojrzenia”, nie prosząc o męskie uznanie. W XVIII wieku Johann Zoffany namalował zbiorowy portret ówczesnych członków brytyjskiej Royal Academy. Kompozycja uwzględniała nie tylko malarzy i rzeźbiarzy, ale też dwóch nagich modeli. Problem w tym, że do Akademii należały wówczas dwie kobiety. Nie wypadało ich konfrontować z uprzedmiotowioną męską nagością, nawet w obszarze płótna, zatem Zoffany umieścił je na portretach wiszących w tej samej sali. Nie zostały poszkodowane, prawda? Coś się znowu feministkom nie podoba? Kobieta nie musi być naga, by zaistnieć w instytucji sztuki. Kobieta autonomiczna. Kobieta artystka. Kobieta jako podmiot. |