Ida i jej ubranka |
Bożena Keff |
14 listopada 2013 |
Film "Ida" porusza wiele serc, bo wielu ludzi przepada za tym, żeby im uprościć skomplikowane sprawy, najlepiej do takiej postaci, kiedy zdaje się nam, że oto dowiadujemy się czegoś nowego, kiedy tymczasem właśnie mamy powtórkę z tego, co trzeba by wyrzucić z głowy, po to, żeby się czegoś dowiedzieć. Szczęśliwie wśród powodzi zachwytu są też głosy wybrzydzaczy (Anna Zawadzka, „Ida”, na lewica.pl, tamże Piotr Forecki „Legenda o Wandzie co zastąpiła Niemca”, Agnieszka Graff „Ida – subtelnie i politycznie”, w „Krytyce Politycznej”) i ja bym też chciała być między nich policzona. Jak zapewne wszystkim wiadomo, Ida to prawdziwe żydowskie imię młodej kandydatki na zakonnicę, którą przełożona odsyła do jedynej żyjącej krewnej, siostry matki Idy. Z Wandą, ciotką, Ida odbywa podróż do dołu w lesie, gdzie leżą szczątki jej matki i ojca i braciszka zamordowanych przez sąsiada, który ich przedtem ukrywał. (Czemu przestał i zabił – film nie opowiada, ale najczęściej tak się działo, kiedy ukrywanym kończyły się pieniądze). Ciotka, jak zapewne wszem i wobec wiadomo, była w czasach stalinowskich prokuratorką i wydawała wyroki śmierci na niewinnych. Krwawa Wanda, tak się z przekąsem przedstawia, bo inteligencji jej nie brak. Jest rok 1962, ale ona już przeżywa okres dekadencki, post ideologiczny, i nawet już, jak mówi Idzie, nie pamięta, o co walczyła w latach wojny. A cholera wie, o co ja walczyłam, powiada, jakby miała zatarg z krawcową o źle uszytą spódnicę. A wiele wskazuje na to, że mogła chcieć walczyć o życie. No i może o rzeczywistość, w której nie musiałaby walczyć o życie, choć wygląda na to, że jako Żydówka mogła to robić tylko z komunistami, i może z radzieckimi partyzantami, bo polscy mogliby ją po pierwsze zabić, a po drugie i zabić, i nie podzielać jej idei. Recenzenci huczą też, że ciotka pije, tańczy, lulki pali, od łóżka nie stroni, dziwkowaty charakterek. Recenzenci huczą, ale reżyser chciał raczej pokazać pustkę jej życia, no bo Boga nie ma, męża nie ma, dzieci nie ma, a teraz jeszcze z władzy zostały resztki. Po siostrzenicę nie zgłaszała się przez 20 lat i teraz też, mimo pewnej sympatii jaką dla siebie mają, nie zamierza o nią powalczyć. Wreszcie, jednocześnie pusta i ciężka od tej pustki, przegrana skacze z okna. Gallilae vicisti, jak rzekł hrabia Krasiński. Ida spróbuje jeszcze, jakby za poradą ciotki, zażyć życia, zanim się zamknie w klasztorze. Sukienka na ramiączkach, obcasy, wódka z gwinta, jak i ciocia robiła, ale ładnemu we wszystkim ładnie, Idy to nie szpeci. Jeden akt seksualny z jednym sympatycznym saksofonistą. I tak, pobrawszy próbkę życia jak w laboratorium jednorazowo pobiera się mocz czy krew do analizy, wraca do swojego duchowego świata, którego zresztą nigdy nie opuściła. Wielu recenzentów pisze, że mamy tu do czynienia z subtelną psychologią. Nic podobnego. W Idzie nie ma psychologii. Żadnej. Ani subtelnej ani grubo ciosanej, bo nie ma konkretów. Twarz aktorki grającej Idę jest tak samo subtelnie skupiona cały czas. Kiedy się dowiaduje od ciotki, że jest Żydówką i kiedy stoi nad dołem ze szczątkami matki i ojca w obecności mordercy, i kiedy przymierza ciotki buty. Zważywszy, że wychowała się w klasztorze na polskiej prowincji w latach 40. i 50. XX wieku, nie ma prawa nie być przekonaną, że Żydzi zabili Jezusa, może też wierzyć w mord rytualny, w bezczeszczenie hostii, a gdyby słyszała o żydokomunie, byłoby to prawidłowe. Mogłaby nawet uznać, stojąc nad szczątkami rodziny – że cóż, straszna to cena, ale cena.. Ale może być całkiem inaczej, bo jako się rzekło, w filmie psychologii nie ma. W tym sensie też niby otwarte zakończenie, kiedy to Ida odchodzi d o k ą d ś przed siebie, nie ma znaczenia, bo postać nie wyjedzie poza film i jego sensy, a te są ubogie. To kino bliskie bezludnym i spreparowanym emocjonalnie moralitetom Kieślowskiego, które mają to do siebie, że są ponad i poza i wszech ludzko uniwersalne, i terroryzują jedynymi słusznymi postawami i wartościami. Jak te papierowe laleczki, które się kiedyś kupowało z papierowymi ubrankami. Wszystko trzeba było wyciąć i potem założyć ubranko na specjalne przytrzymujące je skrzydełka. Ciotka Wanda w sukience kroju żydokomuna, w płaszczyku pustka duchowa na podszewce ateizm, w kapeluszu zagubienie i rozpacz (a to są grzechy, a nie stany psychiczne), w butkach idź do piekła, boś ty mściwa Żydówka, która nie zna przebaczenia i nie zazna zbawienia (czy psychiczne czy dosłowne, to już na zamówienie widza). I na Idzie sukieneczka czystość serca, płaszczyk skromny wybaczenie, butki idź do nieba itd. Tadeusz Sobolewski napisał w entuzjastycznej recenzji, że film Ida otwiera nowe perspektywy. A ja bym rzekła, że zamyka, i to prastare stereotypy. Pierwszy z nich, najpowszechniejszy, ustanowił fałszywą symetrię pomiędzy Żydami i Polakami, choć Żydzi byli mniejszością żyjącą na prawach dyktowanych przez większość, bo inaczej nie bywa. Drugi i trzeci jest genderowy i „żydokomunistyczny”. Ida zakonnica jest jak ci „dobrzy Żydzi”, którzy przeszli na chrześcijaństwo i tym samym weszli w krąg zbawienia, którego – jak wiadomo – w synagodze nie ma. Zbawienia nie ma, ale może się pojawić żydokomunizm i krwawa Wanda (ciekawe, czy to imię to na cześć Wasilewskiej, polonokomunistki?) Jakkolwiek by było, tylko Chrystus i tyko Ewangelia. Ida kroczy obok swojej nieszczęsnej ciotki jak anioł w świetlistej aureoli, wszechrozumiejący i wszechwybaczający, nie osądzający i się nie dziwiący. Wśród terroryzującego piękna fotografii, kiwając nam łaskawie rączką, demonstruje prawdę: że nieważne, czy Żydówka czy nie, byleby tylko być po słusznej stronie Testamentu, Nowej mianowicie, i nie walczyć, nie tragizować, nie ulegać historii i nie mścić się. Jak na niewiastę przystało. |
Komentarze