Smak odgrzewanych kotletów |
Beata Kozak |
07 października 2013 |
„Hej! Zobacz, jak twoje uczennice muszą walczyć na prowincji ;-)” napisała mi Magda z Koszalina, jedna z kilkunastu osób, które wiosną tego roku wzięły udział w warsztacie krytycznego pisania w swoim mieście. Magda dołączyła w mailu link do artykułu, który opublikował redaktor naczelny jednej z koszalińskich gazet. Wielkie dzięki, Magdo. Każdy/a, kto brał/a udział w warsztacie krytycznego pisania, już po pierwszych zdaniach tego tekstu zorientuje się, że to świetny materiał szkoleniowy. Może nie unikatowy, niestety, ale po prostu świetny. Prezentuje jak na talerzu niemal wszystkie seksistowskie uprzedzenia, stereotypy, przesądy i bzdury, jakie występują w przyrodzie w reakcji na sprowadzanie kobiety do seksualnego ciała. To wręcz wymarzony tekst do analizy na warsztatach. I nie chodzi tu o prowincję czy nieprowincję, bo podobne popisy można usłyszeć lub przeczytać w wielu miejscach. To nie kwestia geografii, lecz tego, na ile chce się nam myśleć i na ile jesteśmy otwarci i zorientowani w kwestiach genderowych. Kilka słów wyjaśnienia tła: koszaliński teatr reklamuje jeden ze swoich spektakli plakatem z nagim kobiecym tyłkiem. Magda i jej koleżanki skrytykowały seksistowski plakat, co wywołało sporą dyskusję na internetowych forach. Wracając do tekstu z koszalińskiej gazety: co my tu mamy? Po pierwsze, gruby stereotyp chlaśnięty już w tytule artykułu: „Goła baba dźwignią handlu”, uzasadniany tyleż stereotypowo, co powierzchownie: „Nie od dziś wiadomo, że tak zwana goła baba na plakacie sprzeda wszystko – od gazetki dla dorosłych po materiały budowlane”. Pan redaktor niby dostrzega niuanse: „I rzeczywiście można się zastanawiać, czy jest to etyczne, estetyczne, ale – „ – tu naczelny wali między oczy pewnikiem dla ubogich: „ – ale jedno jest pewne: jest to ekonomiczne. Ładna „goła baba” podnosi wyniki sprzedaży”. Otóż niekoniecznie, panie redaktorze i wszyscy inni smakosze odgrzewanych kotletów oraz powtarzacze potocznych opinii z serii „nie od dziś wiadomo”. Spece od marketingu, czyli skutecznego wciskania ludziom towarów i usług, przeprowadzili serię badań, żeby się dowiedzieć, czy reklamy ocierające się o pornografię, epatujące seksem i nagim ciałem (najczęściej oczywiście kobiety) albo chociaż z lekka seksistowskie, rzeczywiście naganiają klientów do kasy. Otóż okazuje się, że w znacznie mniejszym stopniu, niż się spodziewali i niż się potocznie sądzi. Badanym pokazywano seksistowskie reklamy z nagimi kobietami lub wyraźnymi aluzjami do seksu – a potem pytano ich, co konkretnie było reklamowane. Tylko około kilkanaście procent osób było w stanie odpowiedzieć prawidłowo. Reszta tłumaczyła, że skoncentrowali się na „seksownym” przekazie do tego stopnia, że nie zwrócili uwagi, co oglądany filmik czy obrazek reklamuje. Dla marketingowców to bardzo pouczające doświadczenie. Okazuje się, że golizna zasłania to, o co im naprawdę chodzi i odwraca uwagę od reklamowanego produktu. A przecież firmy nie chcą fundować ludziom erotycznych obrazków, żeby się ludziska mogli podjarać przed billboardem albo telewizorem. Firmy chcą zysku, chcą naszych pieniędzy, chcą zarabiać. Skoro więc napakowane seksem reklamy nie pociągają za sobą znacznego wzrostu sprzedaży, handlowcy nie będą sobie zawracać głowy marketingiem, który nie działa tak sprawnie, jak by chcieli. Tak więc „goła baba” nie jest dźwignią handlu. To samo mówią „badania terenowe”, które prowadziłam przy okazji niedawnego remontu w składach materiałów budowlanych i prywatnych warsztatach w kilku podkrakowskich wsiach. Panie Mietku/ Staszku/ Andrzeju – pytałam znajomych stolarzy, hydraulików i dekarzy – pan powie, czy by pan kupił tę blachodachówkę, co obok niej dali obrazek blondynki w bikini? Znaczy, czy ten obrazek by pana przekonał, żeby wydać te kilka złotych więcej za metr kwadratowy blachy? Eeee, chyba se pani żarty robi – pan Mietek/Staszek/Andrzej patrzył na mnie jak na wariatkę – chłop to se ino lubi popatrzeć, ale jak przyjdzie do kupowania, to pieniądze liczy, a nie na babę się gapi. Chyba żeby jaki przygłupi, to może tak. Wśród wielu kuriozów mamy w inkryminowanym tekście też inny odwieczny bieda-argument, który wysuwają w dyskusjach o seksizmie – a także zresztą o feminizmie – osoby, którym istota tych pojęć jest obca i którym z tą niewiedzą jest wygodnie. Kobiety strażniczki patriarchatu dziwią się: „Ojej, pani jest feministką? A ja to nigdy w życiu nie byłam dyskryminowana i moje koleżanki też nie”. Mężczyźni (kobiety często też), którzy seksizmu nie chcą zauważyć, mówią nieodmiennie, że ich żona/ siostra/ matka/ koleżanka wcale ale to wcale nie czuje się seksizmem urażona, no a poza tym tych nagich kobiet z reklam nikt przecież do tego nie zmusza, tak? I jeszcze pewnie na tym zarabiają. Takoż i rzecze nasz ani w ząb nie kapujący seksizmu redaktor: „Zapytałem moje koleżanki, czy czują się obrażone lub dotknięte plakatem. Wszystkie zgodnie zaprzeczyły. Pani, która pozowała do zdjęcia, z pewnością też nie poczuła się obrażona. I z pewnością nie „udostępniła” swoich „czterech liter” za darmo”. Mamy tu klasyczny, prowadzący donikąd mechanizm przenoszenia akcentu dyskusji ze zjawiska na jednostkowe wypowiedzi. Jeśli by chcieć pogalopować na bezdroża absurdu, można by odpowiedzieć: a ja znam 47 osób, które naga pupa kobiety na teatralnym plakacie uraża. A ile pan zna? 53? No to ja jeszcze zapytam siostrę i szwagierkę i dziewczyny od nich z pracy, to będzie razem 59, czyli więcej. Wygrałam! A co do „z pewnością” nieurażonej pani pozującej do zdjęcia: zasadniczo w rozmowie o pokazywaniu kobiety w przestrzeni publicznej jako nagiego ciała mówimy o zjawisku, a nie o odczuciach poszczególnych osób, które udostępniają swoje ciało do realizacji czyjejś koncepcji. Można też tak: pozująca kobieta wychowała się w kulturze, w której zewsząd otaczają ją półnagie kobiety i zapięci pod szyję – lub przynajmniej nie kręcący zalotnie pupą na reklamach – poważni mężczyźni. Nasza seksistowska kultura mówi jej: jesteś kobietą, więc twoje miejsce jest w kuchni, przy dzieciach lub z nagim tyłkiem na plakacie, jeśli nie masz celulitu, oczywiście. Więc się nie wychylaj, dziewczyno i bierz, co ci dają. Tu zbliżamy się do pojęcia gender, tu trzeba by pomyśleć. Może być trudno. Na koniec naszego wymarzonego materiału szkoleniowego na warsztaty krytycznego pisania nie mogło zabraknąć dyżurnego wtrętu: „Swoją drogą, ciekawe czy obrońcy „gołej baby” broniliby również przedmiotowo potraktowanego gołego faceta”. Po pierwsze, to jak w końcu jest, proszę pana? Jest ta naga pupa na plakacie przedmiotowym traktowaniem czy nie? I jak tak można, w całym tekście zaprzeczać seksizmowi i demonstrować kompletne niezrozumienie kwestii, a na koniec walnąć przedmiotowym traktowaniem? Po drugie, na pewno przedmiotowo potraktowanemu mężczyźnie rzuciłby się na ratunek pan redaktor z gazety. Chyba że by się nie rzucił, bo znowu nie zrozumiałby, o co chodzi. Seksizm to przecież przedmiotowe traktowanie człowieka ze względu na płeć, teoretycznie zarówno kobiety jak i mężczyzny. Jeśli się nie dostrzega seksistowskiego traktowania kobiety, seksistowskie traktowanie mężczyzny też będzie dla niedostrzegającej osoby niezauważalne. |
Komentarze