zadra-na-www

MATRONATY

Młode? Gniewne?

"Doceniam dokonania tych feministek, które zajmują się np. badaniem udziału kobiet w historii, kulturze itd., tych, które siedzą na uniwersytetach i poświęcają się nauce. 

Ale jest też inny feminizm - radykalny i walczący, i ten w ogóle nie ma sensu, jest niedojrzały, przynosi więcej szkód niż pożytku." Usłyszalam tę opinię na zajęciach poświęconych feminizmowi. Jest to pogląd, który podziela w Polsce wiele osób, chyba także feministek - że feminizmem można się zajmować na dwa sposoby: albo spokojny, rozsądny, "naukowy", nastawiony raczej na opisywanie rzeczywistości - albo w sposób histeryczny, burzycielski, nastawiony na wszczynanie burd. I że są dwa rodzaje feministek: rozsądne panie profesor i młode gniewne.

Nie musiałam się długo zastanawiać, żeby rozstrzygnąć, jak można nazwać to, co robię: wprawdzie chodzę na uniwersytet, ale miejscem mojej feministycznej działalności jest raczej ulica, ewentualnie łamy "undergroundowych", jak najmniej oficjalnych zinów. Jestem zatem feministką walczącą, młodą gniewną, cierpiącą zapewne na chroniczny syndrom napięcia przedmiesiączkowego. Po tej konstatacji, jak na feministkę walczącą przystało, wściekam się i szczerzę kły.

Wściekam się nie tylko dlatego, że to strasznie przykro zostać ni stąd ni zowąd sklasyfikowaną i ocenioną. Także dlatego, że zupełnie nie odpowiada mi taka dychotomiczna wizja feminizmu: możesz być albo młoda, ale głupia (tzn. wściekła, radykalna, fanatyczna itd.), albo mądra, ale stara (tzn. ugodowa, uporządkowana, przystosowana itd.); innej możliwości nie ma. Mało tego: mam wrażenie, że taka wizja jest z gruntu feminizmowi obca. Bliskie są mu natomiast takie spostrzeżenia:

  • że do feministycznych celów można dążyć różnymi drogami i nikt nie powiedział, że jedna jest lepsza od drugiej

  • że wysokie ocenianie intelektu (działanie na uniwersytecie) i deprecjacja emocji (działanie na ulicy), i w ogóle samo takie przeciwstawienie intelektu emocjom to śmieszny patriarchalny przeżytek.

Jednak pozostaje faktem, że grupy feministyczne różnią się znacznie w wielu kwestiach. Czy jednak te różnice dają się zamknąć tylko w dwóch wykluczających się nawzajem kategoriach? Z cytowanej wypowiedzi wynikałoby, że feministki "uniwersyteckie" siłą rzeczy wiążą się z estabilishmentem i nie są zainteresowane dogłębną zmianą społeczeństwa, a te walczące chciałyby cały świat wywrócić do góry nogami i krytykują każdy aspekt zastanej rzeczywistości. A zatem chodzi tu o tytułową "gniewność", może także o anarchizujące tendencje. "Gniewność" i anarchistyczne sympatie to coś, co charakteryzuje feministki walczące, czy jednak nie może też przysługiwać rozsądnym feministkom "uniwersyteckim"? Znam osoby, które twierdzą, że określenie "anarchofeminizm" to masło maślane - że feminizm jest zawsze anarchistyczny dlatego, że podważa zastane hierarchie, poddaje w wątpliwość władzę ojca, patriarchalne państwo, wskazuje na opresyjny charakter instytucji społecznych i bada relacje władzy w kontekście relacji między płciami. Do takiego anarchizmu przyznałaby się zapewne niejedna "uniwersytecka" feministka. A co ze sposobem realizacji celów, który decyduje o "gniewności"? No cóż, gdyby nie te "gniewne" metody - sabotaż, akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, manifestacje - nie mogłybyśmy dziś mówić ani o pierwszej fali feminizmu, ani o drugiej, ani tym bardziej o feministkach "uniwersyteckich", bo na uniwersytetach w ogóle nie byłoby kobiet. I prawdę powiedziawszy, niebezpieczestwo, że będziemy się musiały wszystkie (i te z uniwersytetu, i te z ulicy) znowu uciekać do takich "gniewnych" metod, wciąż wisi w powietrzu.

Dlatego nie podoba mi się twierdzenie, że jedne grupy feministyczne są "gniewne", a inne broń Boże. Myślę raczej, że "gniewność" to dziedzictwo, z którego mogą w różnym stopniu czerpać wszystkie grupy kobiece, nie tylko te młode, walczące. 

No właśnie, jeśli nie "gniewne", to może przynajmniej młode - może to będzie jakaś poręczna etykietka? Też nie! Grupa Kobiety przeciwko Dyskryminacji i Przemocy, z której powstały później Emancypunx (dla niektórych klasyczny przypadek "feminizmu walczącego") została założona w 1994 roku, podczas gdy np. Ośka - w roku 96. Emancypunx nie jest najstarszą działającą organizacją kobiecą w Polsce (eFKa w tym roku obchodzi dziesiąte urodziny, gratulacje!), ale na pewno nie jest grupą ani młodą, ani niedoświadczoną. 

Dychotomizacja zabija różnicę i wolny wybór. Bo co to za wybór, jeśli dysponujemy tylko dwiema szufladkami? Dla mnie to zdecydowanie za mało. Zresztą, czy muszę koniecznie włazić do jakiejś szufladki? To przecież zawsze kończy się jakimś wykluczeniem. Gdyby świat wyglądał tak, jak chce mój kolega ze studiów, feministki dzieliłyby się na dwa wrogie obozy: młodych furiatek i starych bab. Ale tak nie jest. Grup feministycznych jest wiele i są one tak różne, że etykietki (a co za tym idzie, hierarchizacja) po prostu nie zdają egzaminu. Na szczęście. 

Na szczęście, bo dzięki temu mogę, gdy mi przyjdzie ochota, być i młodą babą, i mądrą furiatką, i gniewną panią profesor, i starym dziewczęciem. Mam jeszcze milion innych możliwości.

 

fio

© 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt: Olison's Project - usługi graficzne. Wykonanie: zecernia.net - strony www