Sumienie jako maczuga |
Sławomira Walczewska |
17 października 2012 |
10 października 2012 roku prawicowi posłowie przegłosowali w Sejmie dalsze prace nad projektem ustawy zaostrzającej ustawę antyaborcyjną. Chcą zmusić Polki do rodzenia także w przypadku deformacji lub nieuleczalnej choroby płodu. Od pamiętnego głosowania minął ponad tydzień, ale ciągle jeszcze trudno jest uwierzyć w to, co się stało. Niby to tylko przymiarki, niby tylko pohukiwanie i sejmowe przepychanki, parlamentarna arytmetyka, prężenie partyjnych muskułów– ale sprawa jest poważna i grozi jeszcze większym ubezwłasnowolnieniem kobiet niż to, które jest dotychczas uznawane za „kompromis aborcyjny”. Solidarna Polska, wsparta przez PSL, PiS i przez 40 posłów i posłanek PO, planuje dalsze ograniczenie swobód obywatelskich kobiet w Polsce – bo to kobiety rodzą i to kobiety w przytłaczającej większości zajmują się później przez lata swoimi dziećmi, szczególnie tymi chorymi. Jeśli ustawa w kolejnym głosowaniu zostanie przegłosowana, będzie to oznaczało, że kobieta, u której badania prenatalne wykazały ciężką, nieuleczalną chorobę płodu, nie będzie miała prawa przerwać ciąży. Będzie zmuszona donosić ją i urodzić martwe dziecko lub dziecko zniekształcone tak bardzo, że po kilku dniach, tygodniach, miesiącach lub latach wegetowania - umrze. Prawicowi posłowie (i posłanki), którym podoba się ta wizja, nie zawracają sobie przy tym głowy takimi drobiazgami, jak materialna pomoc dla kobiety, którą chcą zmusić do rodzenia nieżywego lub niezdolnego do samodzielnego życia dziecka, zapewnienie ośrodków pomocy medycznej czy podobne fanaberie. Grunt, żeby wywiązać się z zadania, jakie wyznaczył im ojciec dyrektor, a może nawet sam duch Największego Polaka. Kobiety i ich zdeformowane, śmiertelnie chore płody są tutaj najmniej ważne, są niejako produktem ubocznym Wielkiej Sprawy Ojczyźnianej. Wygląda na to, że nie tylko rewolucja pożera własne dzieci – w Polsce to Polska pożera własne kobiety, szczególnie ta Solidarna (z kim solidarna? Bo na pewno nie z żeńską połową swojej ludności). Słowem, które z okazji upiornego głosowania w Sejmie nad podbrzuszami Polek było odmieniane przez wszystkie przypadki, było sumienie. Okazuje się, że prawicowi posłowie, ci sami, którzy chcą zmusić kobiety do rodzenia okaleczonych płodów po to, żeby zaraz po porodzie mogły je po bożemu pochować albo przewijać je całymi latami, dysponują czymś tak subtelnym i wyrafinowanym, jak sumienie. A w dodatku uważają, że to ich wysublimowane, ultrakatolickie sumienie jest o wiele ważniejsze niż życie jakichś tam kobiet. Dlatego chodzą wokół swojego sumienia na paluszkach, dbają o nie, chuchają na nie i dmuchają, aby w odpowiednim momencie użyć go jako maczugi na babskie łby. A wtedy piorą zaciekle, z poczuciem racji i moralnej wyższości, z góry, po pańsku, po szlachecku, i patrzą, czy równo puchnie. 10 października okazało się w Sejmie, że prawicowe, katolickie, poselskie sumienie stoi ponad wszelkim prawem, nie mówiąc o czymś tak niedelikatnym i uwłaczającym godności poselskiej, jak partyjna dyscyplina głosowania. Dopiero po głosowaniu Platforma Obywatelska, dzięki której 40 głosom mizoginiczny projekt ustawy został skierowany do dalszych prac, zorientowała się, że jednak nie do końca jej się taki wynik opłaca i podoba. Rozległ się głos trąbki wzywającej do odwrotu, premier pogroził platformianym ultrasom palcem w expose, jeden z nich, poseł John Godson podkulił ogon i już po raz drugi złożył samokrytykę, Grzegorz Schetyna też położył uszy po sobie, przedstawiając swoich kolegów i koleżanki jako głupków, którzy nie kapują, jakie konsekwencje przynosi naciśnięcie tego czy innego guzika do głosowania. Zakotłowało się. Nastąpiły przetasowania i cyniczne komentarze, w których ważne były partyjne rozgrywki i siłowania, siła frakcji i partyjnych skrzydeł, liczenie posłów, posłanek, procentów i szans – wszystko, tylko nie konkretni ludzie mający ponieść konsekwencje mizoginicznego obłędu prawicy, czyli kobiety. Podobno przy kolejnym głosowaniu ustawa zaostrzająca i tak bezwzględne prawo antyaborcyjne nie ma w Sejmie szans. Tak burknął prezydent, tak warknął premier, tak cedzi nawet Jarosław Gowin. Ale bezmyślna, szczeniacka zabawa swoimi sumieniami i muskułami nad głowami, czy raczej brzuchami Polek, pokazuje dobitnie, co i kto tu się liczy – i nie są to kobiety. |